To nie jest kolejny film o niewolnictwie, kolonizacji i przemocy wobec mieszkańców Afryki opowiedziany z perspektywy białego zamożnego człowieka Zachodu. To nie jest obraz, wobec którego poczujemy współczucie, a potem bezpiecznie opuścimy kino. To akt oskarżenia wypowiedziany przez ofiary kolonizacji w kierunku dzisiejszej Europy, dzieci i wnuków kolonizatorów, ciebie i mnie, wciąż czerpiących materialne korzyści z „zamierzchłych” lat kolonialnej dominacji.
Słowa Frantza Fanona, wnuka czarnego niewolnika i lekarza psychiatry, kultowej postaci antykolonialnego ruchu wyzwoleńczego, zapisane w książce Wyklęty lud ziemi, wybrzmiewają teraz z ogromną siłą. Z niemal kliniczną obiektywnością opisuje on system kolonialny, wpływ na tubylców – dynamikę osobowości, która prędzej czy później w obronie własnej niezależności odpłaci przemocą, a także pokazuje długofalowe skutki nadużyć. Teksty Fanona zostają dodatkowo wzmocnione przez żarliwą deklamację Lauryn Hill, jak również wielkie wytłuszczone białe napisy, zajmujące znaczną część ekranu. Historia pisze się tu na nowo. Biali Europejczycy siedzą niemi w kinie, a z ekranu sączą się obrazy – wizualne dowody ich niedawnej przemocy. Jedyny głos, który ma prawo komentarza, mają dzieci zdekolonizowanej Afryki.